wtorek, 7 października 2014

Rozdział pierwszy, część trzecia: Mimodram

                Wchodzi do niezbyt popularnej kawiarni, gdzie zajmuje stolik w samym rogu. Chwilę później podchodzi do niego młoda kelnerka z menu, którego Soren nie rusza. Decyduje się na mocną, czarną kawę bez mleka i cukru, po czym na powrót otwiera dokument tekstowy w laptopie. Zanim jednak udaje mu się cokolwiek napisać, jego zamówienie ląduje przed nim. Dziękuje, po czym powraca do pracy. Słowa znów grzęzną gdzieś pomiędzy jego palcami, a klawiaturą. Wzdycha ciężko, sięgając po kubek. Upija kilka łyków gorącego napoju z nadzieją, że gdy ten będzie rozpływał się po jego ciele, wraz z nim znikną wszelkie przeszkody ku pisaniu. Atmosfera w lokalu nie powinna przecież szkodzić. Oprócz pracowników, jest tutaj jedyną, żywą istotą; nie ma mowy o tłoku czy hałasie. Wystrój nie razi w oczy, wręcz przeciwnie, stonowane szarości wydają się uspokajać go i wprowadzać w melancholijny nastrój, a ten towarzyszy mu zazwyczaj, gdy pęcznieje w nim wena. Przeszkoda musi więc leżeć zupełnie gdzieś indziej.
                Zamyka dokument z powieścią, zamiast niego otwierając ten, zawierający wszelkie jego przemyślenia, który roboczo nazwał pamiętnikiem. Roi się tam od znaków zapytania i niewyrażanej werbalnie złości. Przede wszystkim jednak, każdy wpis zawiera to jedno imię, które tak męczy go od roku bez chwili wytchnienia. Tym razem również wątpi, by udało mu się uniknąć wspomnienia o Erichu.

piętnasty września, dwa tysiące czternastego roku
Moje dłonie zostały wysuszone brakiem dotyku, jako że pożądane ciało jest zbyt odległe. Nawet w najskrytszych fantazjach nie jestem w stanie znaleźć dla siebie miejsca, kiedy świadomość tak natarczywie przypomina mi o ich obrzydliwości. Nigdy nie byłem osobą ułomną. Zdaję sobie sprawę z prostego faktu: Erich jest moim bratem, to zakazane ciało, po które nie wolno mi sięgać. Ale czy Ewa nie posmakowała owocu z drzewa poznania dobra i zła, mimo iż wiedziała doskonale, że nie powinna? Dlaczego miałbym uważać się za silniejszego od niej?

Czyta słowa raz, drugi, trzeci, za każdym kolejnym upewniając się we własnej bezradności. Z większości sytuacji jest w stanie wyjść z godnością, ale w tym wypadku ta wydaje się ledwo czołgać, gotowa do zdeptania przez pogardliwie spoglądający tłum. Zupełnie jak gdyby nie było ucieczki, a konfrontacja stała się już tylko kwestią czasu, mimo iż rezultat w mniemaniu Sorena to niemalże oczywistość.
Odchyla się na krześle, przeczesując ciemne, zbyt długie włosy. Sięga po kubek z kawą i wypija ją do końca, mimo że parzy język oraz przełyk. Z wahaniem zamyka pamiętnik, jakby bał się, że zapomniał o czymś ważnym, co jeszcze nie zostało spisane. Powraca do powieści. Tym razem słowa płyną gładko, wylewają się z niego, zapełniają kolejne strony. Czas ucieka proporcjonalnie do zdań wpisanych do dokumentu. Zaczynają boleć go palce, ale nie przerywa, zbyt pochłonięty historią, która po raz pierwszy oddaje mu się w posiadanie bez żadnych problemów. Udaje mu się napisać cały rozdział, sprawdzić go, w międzyczasie wypijając jeszcze dwie kawy. Potem zapisuje całość, płaci gotówką, dając kelnerce lichy napiwek i idzie pod szkołę, z której chwilę później wybiega Harvey, trzymając w dłoni kartkę papieru. Chłopiec zatrzymuje się tuż przed ojcem, podając mu, jak się okazuje, list od dyrektora. Soren unosi wysoko brwi, spoglądając na syna z niezrozumieniem.
- To nie ja zacząłem – tłumaczy się, krzyżując ręce na piersi. Jego dziecięce oczy zdradzają kłamstwo, a co za tym idzie, mężczyzna nie musi nawet zabiegać o prawdę. Kuca przed nim, wciąż ściskając w dłoni dokument oznajmiający o spotkaniu z rodzicami, które ma się odbyć następnego dnia.
- Niech zgadnę, ten chłopak sam wpadł na twoją pięść.
- Mniej więcej – rzuca, wyłamując sobie palce. Wzrok wędruje gdzieś w bok, bo wie, że został zdemaskowany.
- Harvey, ile razy rozmawialiśmy o tym, że nie wolno bić innych dzieci?
                Oczy malca szklą się, co doprowadza Sorena do przygnębienia i definitywnie zmusza do rezygnacji z ukarania go. W zamian, przygarnia syna do siebie, spokojnie przeczesując jego krótkie włosy. Słyszy jak cudze serce wali jak oszalałe w próbie odnalezienia odpowiedniego rytmu, a dłonie drżą niebezpiecznie, zupełnie jak jego własne, gdy wypije zbyt wiele alkoholu. Jest rozmiękczony przez uczucia, które docierają do niego z siłą tsunami, uderzają prosto w twarz, jakby to on zawinił, w ogóle biorąc pod uwagę winę syna. Ten powoli się uspokaja w silnych ramionach ojca i w końcu są gotowi wsiąść do samochodu i pojechać do domu. Po drodze nie rozmawiają, choć Harvey kilkakrotnie zdaje się mieć ochotę, by powiedzieć cokolwiek, choćby i opisać pogodę. Koniec końców jednak zawsze decyduje się na milczenie. Soren parkuje, ale żaden z nich nie opuszcza ciasnego auta.
                - Nie powiem nic mamie – obiecuje, spoglądając w lusterku na dziecięcą twarz, która powoli zaczyna jaśnieć, gdy sens słów dociera do młodego umysłu. Chwilę później obaj wchodzą po schodach w dużo lepszych humorach.
                Obiad jest codzienną wymianą informacji. Harvey opowiada o zajęciach plastycznych i obrazku, który niezwykle spodobał się nauczycielce. Loreen narzeka na swoją szefową, która zostawiła na jej barkach całą firmę, wyjeżdżając na urlop w środku września, kiedy to wszyscy powinni być gotowi do pracy. Soren natomiast nie wspomina nawet o postępie w powieści. Stwierdza jedynie, że jest zmęczony i zamyka się w gabinecie.
                Samotność dopieszcza zamknięciem drzwi na klucz. Cisza dookoła wypełnia jego umysł tysiącem myśli, tak bardzo oszpeconych przez rozsądek. Ten podpowiada, że najlepszym rozwiązaniem byłoby odsunięcie od siebie Ericha na sporą odległość i pozwolenie, by rodzina całkowicie pochłonęła wolny czas. Pragnienia natomiast nie dają za wygraną, boleśnie dając do zrozumienia, że nie jest w stanie przeżyć choćby dnia bez wspomnienia szarych, mglistych oczu.
                Do późnego wieczora oddaje się pisaniu. Tym razem jednak powieść zupełnie nie chce się kleić, więc oddaje się tworzeniu długich epitetów na temat męskiego ciała, którego tak pragnie. I wie, że to nieludzkie i chore, lecz nie jest w stanie panować nad tą częścią umysłu. Chciałby móc wyłączyć się na kilka dni, skupić jedynie na rzeczywistości, ale to wydaje się niemożliwe, skoro raz po raz zostaje przywrócony do świata, gdzie linie papilarne Ericha są wszystkim, czego mu trzeba.
                Jakby na potwierdzenie własnego szaleństwa słyszy wibracje telefonu. Wyciąga go z kieszeni i odbiera natychmiast, gdy tylko zauważa imię na wyświetlaczu. Siada na łóżku, wsłuchując się w niespokojny oddech brata, niezdolny jeszcze do wypowiedzenia choćby słowa.
                - Soren… - Głos jest smutny, niewyraźny, zmącony prawdopodobnie alkoholem i narkotykami. – Chyba potrzebuję pomocy.
                - Gdzie jesteś? – pyta, mając wrażenie, że mówi równie płaczliwym tonem, co Erich. Odpowiedź, którą słyszy tylko utwierdza go w przekonaniu, że rozmówca nie jest trzeźwy, a co za tym idzie, może wpaść w prawdziwe kłopoty ze swoją zdolnością do przyciągania ich z najdalszych zakątków świata. Rozłącza się, po czym opuszcza gabinet, następnie mieszkanie, nikomu nic nie tłumacząc. Wsiada za kierownicę i z piskiem opon wyjeżdża na ulicę, ku niezadowoleniu kilku kierowców, karcących go klaksonami.
                Wydaje mu się, że jedzie przez całą wieczność. Drzewa zlewają się w jedność, szare budynki wyglądają dokładnie to samo, dwukrotnie myli zakręty, w końcu jednak wjeżdżając w odpowiednią. Zwalnia, rozglądając się na boki. Zatrzymuje samochód na krawężniku i wysiada, szybkim krokiem kierując się w stronę skulonej sylwetki, policzkiem przylegającej do dużego, metalowego śmietnika. Kuca przy nim i wysuwa dłoń, dotykając krótko ostrzyżonych włosów. To wyrywa mężczyznę z płytkiego snu. Przez chwilę przygląda się Sorenowi w niezrozumieniu, by w końcu posłać mu pijacki uśmiech. Chce się podnieść, ale zamiast tego upada do przodu z twarzą wciśniętą w stary płaszcz brata. Wątłymi ramionami obejmuje szyję Sorena i w końcu dociska swoje czoło do cudzego, pokrytego głębokimi zmarszczkami wywołanymi przez zmartwienie.
Są tak blisko siebie, że mogą wsłuchiwać się we własne oddechy, wąchać skórę policzków, policzyć wszystkie, nawet najmniejsze piegi. I gdyby tylko sytuacja była inna, Soren z pewnością skorzystałby ze sposobności. Teraz jednak ma na głowie zbyt wiele zmartwień, by zajmować się takimi szczegółami, mimo iż w głębi duszy wie, że rankiem będzie żałował, iż nie poświęcił choć sekundy na przyjrzenie się twarzy Ericha.
- Cieszę się, że jesteś – mruczy pod nosem pijany mężczyzna, na tyle niewyraźnie, że trudno go zrozumieć. Blady uśmiech rozciąga jego wargi, które później stykają się z ciepłą skórą nosa brata. Stamtąd z łatwością trafia na usta, rozwarte w zdziwieniu, gorące od pożądania, mimo chłodu powietrza. Serca grające jeden rytm, łączą się w kakofonii dźwięków dużo głośniejszych niż można byłoby przypuszczać. Soren nieruchomieje, czując go tam blisko siebie, gotów w każdej chwili odwzajemnić pocałunek. Robi to, gdy tylko język Ericha nieśmiało zahacza o linię zębów brata. Później wszystko dzieje się nadzwyczaj szybko, jakby chcieli zdążyć przed końcem świata. Upadają na ziemię, niezdolni do utrzymania równowagi, złączeni w jedności na ten jeden moment, kiedy wieczność wydaje się zatrzymać, tylko po to, by mogli ukraść ten jeden, niepowtarzalny kęs.
Później czas wraca na miejsce, oni stają (przynajmniej teoretycznie, bo Erich wciąż ma problem z utrzymaniem się w pionie), a rzeczywistość uderza Sorena w twarz niczym zawodowy bokser. Poważnieje, bez słowa zaciągając brata do samochodu. Układa go na siedzeniach z tyłu samochodu, a sam zajmuje miejsce za kierownicą. Co jakiś czas sprawdza w lusterku stan młodego mężczyzny, jakby spodziewał się, że ten zaraz zacznie się śmiać i wyrzuci mu w twarz, że jest żałosną kreaturą i zachowuje się jak dziecko. Nic takiego jednak się nie dzieje. Słyszy natomiast ciche, spokojne pochrapywanie, które uspokaja kołaczące serce. Wnosi go do mieszkania na rękach i kładzie na kanapie w swoim gabinecie. Zostaje tam jeszcze na moment, by móc w spokoju przypatrzeć się ilości jego rzęs, drobnej bliźnie przy łuku brwiowym przy zacięciu spowodowanym nieudanym goleniem. Zmaga się z decyzją opuszczenia pokoju przez dłuższą chwilę, wewnątrz szarpiąc się ze samym sobą za każdy ostry kant, kalecząc przy tym resztki godności. Kiedy w końcu udaje mu się stanąć po drugiej stronie drzwi i przekręcić klucz w zamku, emocje zamiast skoczyć w dół, wydają się sięgać wyżyn.
Mężczyzna opiera się czołem o chłodną ścianę, a dłonie puste z niedotyku drżą wariacko, przypominając o istocie upokorzenia. Na poziomie intelektualnym Soren doskonale radzi sobie ze świadomością, że nie może pozostać z Erichem. Emocjonalnie jednak przypięty jest ciężkimi kajdanami do brata, co wpędza go w pułapkę brutalnie rzutującą na całe jego dotychczasowe życie. Niezdolny do wyrwania się ze szponów własnego pożądania, zmuszony jest do oszustw, kłamstw, upadku w sferze moralnej. Nie jest gotów do przeciwstawienia się sile pragnień, stąd też siarczyste przekleństwa i ponowne przekręcenie klucza w drzwiach. Znów stoi naprzeciw swojej żywej fantazji i szamoce się z własną słabością.
Wypuszcza powietrze z płuc, przymykając powieki i odpływa w melodię równomiernego oddechu, która szczelnie otacza wszystkie poruszone neurony w jego mózgu.
Przesuwa dłoń wzdłuż swojego ciała, zachłystując się powietrzem, gdy tylko sięga do pobudzonego krocza. Tym razem nie zastanawia się ani sekundy. Siada na brzegu kanapy, rozpinając rozporek i zaczyna pieścić się, wpatrzony w profil Ericha, niczym w pornografię najwyższej klasy. Nie myśli o konsekwencjach, nie przewiduje skutków, pozwala sobie zaś na to, czego jego ciało tak bardzo potrzebowało. Wysuwa palce wolnej ręki w stronę cudzego policzka i dotyka go delikatnie, jedynie pogłębiając uczucie uniesienia.
Dochodzi we własnej dłoni i dopiero kiedy zapada cisza, orientuje się, że ta nie dotyczy jedynie zakończenia gamy jego własnych jęków, tłumionych przez zaciśnięte gardło, ale również i spokojnego pochrapywania. Przerażony odkryciem odrywa wzrok od szyi, obojczyków, linii szczęki i skupia się na jednym, paskudnie rzeczywistym fakcie: oczy Ericha są szeroko otwarte. 

Koniec rozdziału pierwszego.
Mam nadzieję, że się podoba.
W końcu akcja, joł.

2 komentarze:

  1. Nie wiem co napisać a to bardzo dziwne na osobę, która lubi dużo gadać. Hmmm.... Strasznie mi się podoba jak kreujesz postać Sorena i jego uczucia. Przez te 5 słów zawartych na końcu rozdziału nie mogę się doczekać kolejnej części. Życzę dużo weny ;)
    Pozdrawiam Cassty

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostawiłaś adres i zamiast odpowiadać pod prologiem u mnie, postanowiłam zajrzeć (przy okazji dziękuję!). Kojarzę Cię z grupowców i przyznam, że podeszłam do tego z pewnym dystansem, jako że imo, Twoje teksty są mocno psychodeliczne. Brak mi lepszego porównania. Ale postanowiłam przeczytać, bo tekstu niedużo, a ja poszukuję wciąż lektury dla siebie.
    Nie będę się wypowiadała o wszystkich częściach osobno, tylko poświęcę uwagę całokształtowi.
    Nie lubię pisania w czasie teraźniejszym, może to jakieś skrzywienie po Igrzyskach Śmierci, w każdym razie irytuje mnie to niezmiernie. Ale akurat w tym opowiadaniu to trochę zaleta. Mam wrażenie, że tekst nie płynąłby tak, gdybyś pisała w czasie przeszłym. Bo płynie. Może czasem jest nieco topornie, ale przeważają momenty lekkie. Czytało się szybko i w miarę przyjemnie, przeszkadzały przecinki w złych miejscach. Nie będę ich wypisywała, bo komentarz zmieni się w jakąś darmową betę, a nie o to chodzi. W każdym razie beta by ci się przydała. Nie potrzebujesz jej rozpaczliwie, ale skorygowałaby te drobne potknięcia i wtedy tekst byłby płynniejszy, bo osoba postronna widzi wariujące podmioty czy literówki, których autor nie jest w stanie dostrzec przy pisaniu. A, i błagam: w dialogach półpauzy albo pauzy! Nie dywizy! Miałam ochotę Cię za nie pogryźć podczas czytania. :C
    Podoba mi się ten klimat. Soren jest bardzo smutną postacią, nie tak bardzo w kwestii charakteru, jak... po prostu. Po lekturze tych trzech części zrobiło mi się poniekąd żal, chociaż w kilku momentach ta taka jego dziwna rozlazłość nieco mi przeszkadzała i pominęłam kawałki akapitów. Nie czytam opowiadań z wątkami kazirodczymi, bo mam niesamowity talent do omijania ich szerokim łukiem, ale to w sumie główny wątek i gdybym pominęła to w komentarzu, to byłby niewartościowy: Soren zachowuje się tak, jakby to on był młodszym bratem. Te jego rozterki są straszne i wiem, że potrzebne, bo o to w końcu chodzi, ale momentami miałam wrażenie, że to Erich tutaj jest bardziej racjonalny. Starszy Luth głównie się zadręcza, a przy bracie dostaje tego dziwnego pierdolca, co mnie rozśmieszyło, chociaż chyba nie powinno, ale zachowuje się jak wiedziony obsesją. No nic, może mnie przekonasz, że tak powinno być, bo jak na razie nie za bardzo to wychodzi. Może za śmiały osąd, bo to dopiero początek, ale takie mam odczucia.
    Erich jest typem postaci, które lubię. Głównie kreować, ale lubię też o nich czytać. Czytam o nim tylko z perspektywy Sorena, może trochę przedstawiać go po swojemu, ale i tak mam wrażenie, że jest między nimi spory kontrast. To dobre, to czuć, to wydaje mi się bardzo fajne.
    Ostatni akapit mnie trochę zmiażdżył. Mam pewne podejrzenia co do tego, co będzie dalej, ale nie będę wyprzedzać, powiem jedynie, że trzecia część wyszła o wiele lepiej niż pierwsza pod względem stylu, jakbyś od pierwszej notki troszkę zmieniła kierunek. Na dobry.
    No nic, troszkę się rozpisałam, ale bazgrałam na bieżąco z czytaniem, żeby nie umknęło mi żadne przemyślenie. Weny życzę, bo patrzę na ogłoszenia i chyba ci się przyda. ;)

    OdpowiedzUsuń