Wchodzi do niezbyt
popularnej kawiarni, gdzie zajmuje stolik w samym rogu. Chwilę później
podchodzi do niego młoda kelnerka z menu, którego Soren nie rusza. Decyduje się
na mocną, czarną kawę bez mleka i cukru, po czym na powrót otwiera dokument
tekstowy w laptopie. Zanim jednak udaje mu się cokolwiek napisać, jego
zamówienie ląduje przed nim. Dziękuje, po czym powraca do pracy. Słowa znów
grzęzną gdzieś pomiędzy jego palcami, a klawiaturą. Wzdycha ciężko, sięgając po
kubek. Upija kilka łyków gorącego napoju z nadzieją, że gdy ten będzie
rozpływał się po jego ciele, wraz z nim znikną wszelkie przeszkody ku pisaniu.
Atmosfera w lokalu nie powinna przecież szkodzić. Oprócz pracowników, jest
tutaj jedyną, żywą istotą; nie ma mowy o tłoku czy hałasie. Wystrój nie razi w
oczy, wręcz przeciwnie, stonowane szarości wydają się uspokajać go i wprowadzać
w melancholijny nastrój, a ten towarzyszy mu zazwyczaj, gdy pęcznieje w nim
wena. Przeszkoda musi więc leżeć zupełnie gdzieś indziej.
Zamyka dokument z
powieścią, zamiast niego otwierając ten, zawierający wszelkie jego
przemyślenia, który roboczo nazwał pamiętnikiem. Roi się tam od znaków
zapytania i niewyrażanej werbalnie złości. Przede wszystkim jednak, każdy wpis
zawiera to jedno imię, które tak męczy go od roku bez chwili wytchnienia. Tym
razem również wątpi, by udało mu się uniknąć wspomnienia o Erichu.
piętnasty września, dwa
tysiące czternastego roku
Moje dłonie zostały
wysuszone brakiem dotyku, jako że pożądane ciało jest zbyt odległe. Nawet w
najskrytszych fantazjach nie jestem w stanie znaleźć dla siebie miejsca, kiedy
świadomość tak natarczywie przypomina mi o ich obrzydliwości. Nigdy nie byłem
osobą ułomną. Zdaję sobie sprawę z prostego faktu: Erich jest moim bratem, to zakazane
ciało, po które nie wolno mi sięgać. Ale czy Ewa nie posmakowała owocu z drzewa
poznania dobra i zła, mimo iż wiedziała doskonale, że nie powinna? Dlaczego
miałbym uważać się za silniejszego od niej?
Czyta słowa raz, drugi, trzeci, za każdym kolejnym
upewniając się we własnej bezradności. Z większości sytuacji jest w stanie
wyjść z godnością, ale w tym wypadku ta wydaje się ledwo czołgać, gotowa do
zdeptania przez pogardliwie spoglądający tłum. Zupełnie jak gdyby nie było
ucieczki, a konfrontacja stała się już tylko kwestią czasu, mimo iż rezultat w
mniemaniu Sorena to niemalże oczywistość.
Odchyla się na krześle, przeczesując ciemne, zbyt
długie włosy. Sięga po kubek z kawą i wypija ją do końca, mimo że parzy język
oraz przełyk. Z wahaniem zamyka pamiętnik, jakby bał się, że zapomniał o czymś
ważnym, co jeszcze nie zostało spisane. Powraca do powieści. Tym razem słowa płyną
gładko, wylewają się z niego, zapełniają kolejne strony. Czas ucieka
proporcjonalnie do zdań wpisanych do dokumentu. Zaczynają boleć go palce, ale
nie przerywa, zbyt pochłonięty historią, która po raz pierwszy oddaje mu się w
posiadanie bez żadnych problemów. Udaje mu się napisać cały rozdział, sprawdzić
go, w międzyczasie wypijając jeszcze dwie kawy. Potem zapisuje całość, płaci
gotówką, dając kelnerce lichy napiwek i idzie pod szkołę, z której chwilę
później wybiega Harvey, trzymając w dłoni kartkę papieru. Chłopiec zatrzymuje się
tuż przed ojcem, podając mu, jak się okazuje, list od dyrektora. Soren unosi
wysoko brwi, spoglądając na syna z niezrozumieniem.
- To nie ja zacząłem – tłumaczy się, krzyżując
ręce na piersi. Jego dziecięce oczy zdradzają kłamstwo, a co za tym idzie,
mężczyzna nie musi nawet zabiegać o prawdę. Kuca przed nim, wciąż ściskając w
dłoni dokument oznajmiający o spotkaniu z rodzicami, które ma się odbyć
następnego dnia.
- Niech zgadnę, ten chłopak sam wpadł na twoją
pięść.
- Mniej więcej – rzuca, wyłamując sobie palce.
Wzrok wędruje gdzieś w bok, bo wie, że został zdemaskowany.
- Harvey, ile razy rozmawialiśmy o tym, że nie
wolno bić innych dzieci?
Oczy malca szklą się,
co doprowadza Sorena do przygnębienia i definitywnie zmusza do rezygnacji z
ukarania go. W zamian, przygarnia syna do siebie, spokojnie przeczesując jego
krótkie włosy. Słyszy jak cudze serce wali jak oszalałe w próbie odnalezienia
odpowiedniego rytmu, a dłonie drżą niebezpiecznie, zupełnie jak jego własne,
gdy wypije zbyt wiele alkoholu. Jest rozmiękczony przez uczucia, które
docierają do niego z siłą tsunami, uderzają prosto w twarz, jakby to on
zawinił, w ogóle biorąc pod uwagę winę syna. Ten powoli się uspokaja w silnych
ramionach ojca i w końcu są gotowi wsiąść do samochodu i pojechać do domu. Po
drodze nie rozmawiają, choć Harvey kilkakrotnie zdaje się mieć ochotę, by
powiedzieć cokolwiek, choćby i opisać pogodę. Koniec końców jednak zawsze
decyduje się na milczenie. Soren parkuje, ale żaden z nich nie opuszcza ciasnego
auta.
- Nie powiem nic mamie
– obiecuje, spoglądając w lusterku na dziecięcą twarz, która powoli zaczyna
jaśnieć, gdy sens słów dociera do młodego umysłu. Chwilę później obaj wchodzą
po schodach w dużo lepszych humorach.
Obiad jest codzienną
wymianą informacji. Harvey opowiada o zajęciach plastycznych i obrazku, który
niezwykle spodobał się nauczycielce. Loreen narzeka na swoją szefową, która
zostawiła na jej barkach całą firmę, wyjeżdżając na urlop w środku września,
kiedy to wszyscy powinni być gotowi do pracy. Soren natomiast nie wspomina
nawet o postępie w powieści. Stwierdza jedynie, że jest zmęczony i zamyka się w
gabinecie.
Samotność dopieszcza
zamknięciem drzwi na klucz. Cisza dookoła wypełnia jego umysł tysiącem myśli,
tak bardzo oszpeconych przez rozsądek. Ten podpowiada, że najlepszym
rozwiązaniem byłoby odsunięcie od siebie Ericha na sporą odległość i
pozwolenie, by rodzina całkowicie pochłonęła wolny czas. Pragnienia natomiast
nie dają za wygraną, boleśnie dając do zrozumienia, że nie jest w stanie
przeżyć choćby dnia bez wspomnienia szarych, mglistych oczu.
Do późnego wieczora
oddaje się pisaniu. Tym razem jednak powieść zupełnie nie chce się kleić, więc
oddaje się tworzeniu długich epitetów na temat męskiego ciała, którego tak
pragnie. I wie, że to nieludzkie i chore, lecz nie jest w stanie panować nad tą
częścią umysłu. Chciałby móc wyłączyć się na kilka dni, skupić jedynie na
rzeczywistości, ale to wydaje się niemożliwe, skoro raz po raz zostaje
przywrócony do świata, gdzie linie papilarne Ericha są wszystkim, czego mu
trzeba.
Jakby na potwierdzenie
własnego szaleństwa słyszy wibracje telefonu. Wyciąga go z kieszeni i odbiera
natychmiast, gdy tylko zauważa imię na wyświetlaczu. Siada na łóżku, wsłuchując
się w niespokojny oddech brata, niezdolny jeszcze do wypowiedzenia choćby
słowa.
- Soren… - Głos jest
smutny, niewyraźny, zmącony prawdopodobnie alkoholem i narkotykami. – Chyba
potrzebuję pomocy.
- Gdzie jesteś? –
pyta, mając wrażenie, że mówi równie płaczliwym tonem, co Erich. Odpowiedź,
którą słyszy tylko utwierdza go w przekonaniu, że rozmówca nie jest trzeźwy, a
co za tym idzie, może wpaść w prawdziwe kłopoty ze swoją zdolnością do
przyciągania ich z najdalszych zakątków świata. Rozłącza się, po czym opuszcza
gabinet, następnie mieszkanie, nikomu nic nie tłumacząc. Wsiada za kierownicę i
z piskiem opon wyjeżdża na ulicę, ku niezadowoleniu kilku kierowców, karcących
go klaksonami.
Wydaje mu się, że
jedzie przez całą wieczność. Drzewa zlewają się w jedność, szare budynki
wyglądają dokładnie to samo, dwukrotnie myli zakręty, w końcu jednak wjeżdżając
w odpowiednią. Zwalnia, rozglądając się na boki. Zatrzymuje samochód na
krawężniku i wysiada, szybkim krokiem kierując się w stronę skulonej sylwetki,
policzkiem przylegającej do dużego, metalowego śmietnika. Kuca przy nim i
wysuwa dłoń, dotykając krótko ostrzyżonych włosów. To wyrywa mężczyznę z
płytkiego snu. Przez chwilę przygląda się Sorenowi w niezrozumieniu, by w końcu
posłać mu pijacki uśmiech. Chce się podnieść, ale zamiast tego upada do przodu
z twarzą wciśniętą w stary płaszcz brata. Wątłymi ramionami obejmuje szyję
Sorena i w końcu dociska swoje czoło do cudzego, pokrytego głębokimi
zmarszczkami wywołanymi przez zmartwienie.
Są tak blisko siebie, że mogą wsłuchiwać się we
własne oddechy, wąchać skórę policzków, policzyć wszystkie, nawet najmniejsze
piegi. I gdyby tylko sytuacja była inna, Soren z pewnością skorzystałby ze
sposobności. Teraz jednak ma na głowie zbyt wiele zmartwień, by zajmować się
takimi szczegółami, mimo iż w głębi duszy wie, że rankiem będzie żałował, iż
nie poświęcił choć sekundy na przyjrzenie się twarzy Ericha.
- Cieszę się, że jesteś – mruczy pod nosem pijany
mężczyzna, na tyle niewyraźnie, że trudno go zrozumieć. Blady uśmiech rozciąga
jego wargi, które później stykają się z ciepłą skórą nosa brata. Stamtąd z
łatwością trafia na usta, rozwarte w zdziwieniu, gorące od pożądania, mimo
chłodu powietrza. Serca grające jeden rytm, łączą się w kakofonii dźwięków dużo
głośniejszych niż można byłoby przypuszczać. Soren nieruchomieje, czując go tam
blisko siebie, gotów w każdej chwili odwzajemnić pocałunek. Robi to, gdy tylko
język Ericha nieśmiało zahacza o linię zębów brata. Później wszystko dzieje się
nadzwyczaj szybko, jakby chcieli zdążyć przed końcem świata. Upadają na ziemię,
niezdolni do utrzymania równowagi, złączeni w jedności na ten jeden moment,
kiedy wieczność wydaje się zatrzymać, tylko po to, by mogli ukraść ten jeden,
niepowtarzalny kęs.
Później czas wraca na miejsce, oni stają
(przynajmniej teoretycznie, bo Erich wciąż ma problem z utrzymaniem się w
pionie), a rzeczywistość uderza Sorena w twarz niczym zawodowy bokser.
Poważnieje, bez słowa zaciągając brata do samochodu. Układa go na siedzeniach z
tyłu samochodu, a sam zajmuje miejsce za kierownicą. Co jakiś czas sprawdza w
lusterku stan młodego mężczyzny, jakby spodziewał się, że ten zaraz zacznie się
śmiać i wyrzuci mu w twarz, że jest żałosną kreaturą i zachowuje się jak
dziecko. Nic takiego jednak się nie dzieje. Słyszy natomiast ciche, spokojne
pochrapywanie, które uspokaja kołaczące serce. Wnosi go do mieszkania na rękach
i kładzie na kanapie w swoim gabinecie. Zostaje tam jeszcze na moment, by móc w
spokoju przypatrzeć się ilości jego rzęs, drobnej bliźnie przy łuku brwiowym
przy zacięciu spowodowanym nieudanym goleniem. Zmaga się z decyzją opuszczenia
pokoju przez dłuższą chwilę, wewnątrz szarpiąc się ze samym sobą za każdy ostry
kant, kalecząc przy tym resztki godności. Kiedy w końcu udaje mu się stanąć po
drugiej stronie drzwi i przekręcić klucz w zamku, emocje zamiast skoczyć w dół,
wydają się sięgać wyżyn.
Mężczyzna opiera się czołem o chłodną ścianę, a
dłonie puste z niedotyku drżą wariacko, przypominając o istocie upokorzenia. Na
poziomie intelektualnym Soren doskonale radzi sobie ze świadomością, że nie
może pozostać z Erichem. Emocjonalnie jednak przypięty jest ciężkimi kajdanami
do brata, co wpędza go w pułapkę brutalnie rzutującą na całe jego dotychczasowe
życie. Niezdolny do wyrwania się ze szponów własnego pożądania, zmuszony jest
do oszustw, kłamstw, upadku w sferze moralnej. Nie jest gotów do
przeciwstawienia się sile pragnień, stąd też siarczyste przekleństwa i ponowne przekręcenie
klucza w drzwiach. Znów stoi naprzeciw swojej żywej fantazji i szamoce się z
własną słabością.
Wypuszcza powietrze z płuc, przymykając powieki i
odpływa w melodię równomiernego oddechu, która szczelnie otacza wszystkie
poruszone neurony w jego mózgu.
Przesuwa dłoń wzdłuż swojego ciała, zachłystując się
powietrzem, gdy tylko sięga do pobudzonego krocza. Tym razem nie zastanawia się
ani sekundy. Siada na brzegu kanapy, rozpinając rozporek i zaczyna pieścić się,
wpatrzony w profil Ericha, niczym w pornografię najwyższej klasy. Nie myśli o
konsekwencjach, nie przewiduje skutków, pozwala sobie zaś na to, czego jego
ciało tak bardzo potrzebowało. Wysuwa palce wolnej ręki w stronę cudzego
policzka i dotyka go delikatnie, jedynie pogłębiając uczucie uniesienia.
Dochodzi we własnej dłoni i dopiero kiedy zapada
cisza, orientuje się, że ta nie dotyczy jedynie zakończenia gamy jego własnych
jęków, tłumionych przez zaciśnięte gardło, ale również i spokojnego
pochrapywania. Przerażony odkryciem odrywa wzrok od szyi, obojczyków, linii
szczęki i skupia się na jednym, paskudnie rzeczywistym fakcie: oczy Ericha są
szeroko otwarte.
Koniec rozdziału pierwszego.
Mam nadzieję, że się podoba.
W końcu akcja, joł.
Nie wiem co napisać a to bardzo dziwne na osobę, która lubi dużo gadać. Hmmm.... Strasznie mi się podoba jak kreujesz postać Sorena i jego uczucia. Przez te 5 słów zawartych na końcu rozdziału nie mogę się doczekać kolejnej części. Życzę dużo weny ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cassty
Zostawiłaś adres i zamiast odpowiadać pod prologiem u mnie, postanowiłam zajrzeć (przy okazji dziękuję!). Kojarzę Cię z grupowców i przyznam, że podeszłam do tego z pewnym dystansem, jako że imo, Twoje teksty są mocno psychodeliczne. Brak mi lepszego porównania. Ale postanowiłam przeczytać, bo tekstu niedużo, a ja poszukuję wciąż lektury dla siebie.
OdpowiedzUsuńNie będę się wypowiadała o wszystkich częściach osobno, tylko poświęcę uwagę całokształtowi.
Nie lubię pisania w czasie teraźniejszym, może to jakieś skrzywienie po Igrzyskach Śmierci, w każdym razie irytuje mnie to niezmiernie. Ale akurat w tym opowiadaniu to trochę zaleta. Mam wrażenie, że tekst nie płynąłby tak, gdybyś pisała w czasie przeszłym. Bo płynie. Może czasem jest nieco topornie, ale przeważają momenty lekkie. Czytało się szybko i w miarę przyjemnie, przeszkadzały przecinki w złych miejscach. Nie będę ich wypisywała, bo komentarz zmieni się w jakąś darmową betę, a nie o to chodzi. W każdym razie beta by ci się przydała. Nie potrzebujesz jej rozpaczliwie, ale skorygowałaby te drobne potknięcia i wtedy tekst byłby płynniejszy, bo osoba postronna widzi wariujące podmioty czy literówki, których autor nie jest w stanie dostrzec przy pisaniu. A, i błagam: w dialogach półpauzy albo pauzy! Nie dywizy! Miałam ochotę Cię za nie pogryźć podczas czytania. :C
Podoba mi się ten klimat. Soren jest bardzo smutną postacią, nie tak bardzo w kwestii charakteru, jak... po prostu. Po lekturze tych trzech części zrobiło mi się poniekąd żal, chociaż w kilku momentach ta taka jego dziwna rozlazłość nieco mi przeszkadzała i pominęłam kawałki akapitów. Nie czytam opowiadań z wątkami kazirodczymi, bo mam niesamowity talent do omijania ich szerokim łukiem, ale to w sumie główny wątek i gdybym pominęła to w komentarzu, to byłby niewartościowy: Soren zachowuje się tak, jakby to on był młodszym bratem. Te jego rozterki są straszne i wiem, że potrzebne, bo o to w końcu chodzi, ale momentami miałam wrażenie, że to Erich tutaj jest bardziej racjonalny. Starszy Luth głównie się zadręcza, a przy bracie dostaje tego dziwnego pierdolca, co mnie rozśmieszyło, chociaż chyba nie powinno, ale zachowuje się jak wiedziony obsesją. No nic, może mnie przekonasz, że tak powinno być, bo jak na razie nie za bardzo to wychodzi. Może za śmiały osąd, bo to dopiero początek, ale takie mam odczucia.
Erich jest typem postaci, które lubię. Głównie kreować, ale lubię też o nich czytać. Czytam o nim tylko z perspektywy Sorena, może trochę przedstawiać go po swojemu, ale i tak mam wrażenie, że jest między nimi spory kontrast. To dobre, to czuć, to wydaje mi się bardzo fajne.
Ostatni akapit mnie trochę zmiażdżył. Mam pewne podejrzenia co do tego, co będzie dalej, ale nie będę wyprzedzać, powiem jedynie, że trzecia część wyszła o wiele lepiej niż pierwsza pod względem stylu, jakbyś od pierwszej notki troszkę zmieniła kierunek. Na dobry.
No nic, troszkę się rozpisałam, ale bazgrałam na bieżąco z czytaniem, żeby nie umknęło mi żadne przemyślenie. Weny życzę, bo patrzę na ogłoszenia i chyba ci się przyda. ;)