czwartek, 11 września 2014

Rozdział pierwszy, część pierwsza: Mimodram

                Soren wychodzi z mieszkania w pośpiechu. Omija skrzypiące stopnie i oddala się coraz bardziej od pomieszczeń budzących w nim wariackie wspomnienia. Z trudem odszukuje w ciemności klamkę, by w końcu znaleźć się na zewnątrz. Zimne powietrze szczypie zaróżowione policzki, lecz mężczyzna nie jest w stanie skupić się na pogodzie. Z pewnością nie w stanie, w którym się znajduje. Trzęsącą się dłoń wsuwa do kieszeni starego płaszcza i wyjmuje stamtąd paczkę papierosów i zapalniczkę. Odpala jednego, a obłoki siwego dymu rozpraszają się w świetle ulicznej latarni.
                Rusza pustą drogą, nie znając kierunku własnej podróży. Chodzi jedynie o to, by oddalić się od drzwi z numerem dwanaście i wszystkim, co się za nimi znajduje. Żoną, wiernie czekającą na jego powrót z pracy z gotowym obiadem i świeżymi nowościami z życia sąsiadów. Synem, tak bardzo przypominającym matkę. Stertą prac, które powinien dostarczyć uczniom już następnego dnia. A nawet rudym kotem, który przecież nigdy nie zwracał na niego szczególnej uwagi. Soren potrzebuje odpoczynku od świata i żyjących na nim stworzeń.
                Skręca w lewo, mija sklep całodobowy i decyduje się odwiedzić pobliski bar. Nie był tam od kilku lat, czyli od ślubu i bynajmniej nie dlatego, że żona zabraniała mu wychodzić. Sam nie czuł takiej potrzeby aż do tej nocy.
                Uderza w niego zapach alkoholu, przepoconych, męskich, ciał i wody kolońskiej. Zaciąga się nim, gasząc papierosa w popielniczce leżącej przy miseczce z orzeszkami ziemnymi. Zamawia butelkę wódki i choć zdaje sobie sprawę, że znacznie przepłaca, pieniądze nie grają roli, kiedy umysł szaleje w dzikim buncie. Zabiera kieliszek i butelkę, po czym udaje się do wolnego stolika w rogu pomieszczenia. Krzesło ma jedną krótszą nogę i chybocze się niebezpiecznie, a drewniany blat jest obdrapany i brudny. Muzyka dobiegająca z kiepskiej jakości głośników zaburza rytm, który płynie w lokalu, burząc tym samym spokój i powolne ruchy jego klientów.
                Minuty zmieniają się w godziny, a ilość alkoholu zmniejsza się drastycznie, tak samo jak gotowość Sorena do wyjścia. Luth wypija zawartość butelki, a później jeszcze dwa piwa i wstaje. Nogi uginają się pod nim, są niepewne, jak umysł, który odmawia racjonalności. Zamiast więc zadzwonić po taksówkę, wybiera się na spacer. Co parę kroków robi przystanki, przewraca się przynajmniej kilkakrotnie, a dwie stopy wydają się być jednością, kiedy tak plączą się bezradnie między sobą. Odwraca głowę do tyłu i z zawodem stwierdza, że wciąż jest na tej samej ulicy. Wsuwa dłoń do kieszeni, tym razem w poszukiwaniu telefonu, a kiedy udaje mu się go znaleźć, ten upada na chodnik. Mężczyzna wzdycha ciężko, po czym schyla się, żeby go podnieść, ale ktoś go uprzedza, przydeptując jego własność podeszwą buta.
Soren Luth, na wpół zgięty unosi głowę i widzi znajomą twarz. Prostuje się, a jego usta rozciągnięte są w szczerym uśmiechu. Przestaje interesować go telefon, zapomina o problemach w domu i wypitej wódce. Liczy się jedynie fakt, że Erich stoi przed nim i patrząc na niego krzywo, łapie za kołnierz, by postawić go do pionu.
- Ile wypiłeś? – pyta chłopak, zaciągając się papierosem trzymanym w dłoni. Drugą przesuwa po swojej żuchwie, drapie się i wsuwa ją do kieszeni.
- Dużo – odpowiada niezbyt precyzyjnie, wciąż nie odrywając od niego wzroku. Patrzą sobie w oczy, jeden z troską, drugi z furią i Soren ma pewność, że zaraz dostanie w twarz, choćby dla zasady. Zna swojego brata na tyle, by wiedzieć, że nie potrzebuje powodu, by użyć pięści dla samej satysfakcji sprawiania komuś bólu.
- Wyglądasz jak gówno – stwierdza.
Dopiero w tym momencie decyduje się na uśmiech. Jest krzywy i bardziej przypomina grymas niż radość, ale to wystarczająco, by zadowolić mężczyznę. Wyciąga rękę do przodu z zamiarem dotknięcia cudzego policzka. Powstrzymuje się, gdy rysy twarzy rozmówcy stają się dużo ostrzejsze, jakby przewidywał, czego ten może chcieć. Dłoń zastyga w bezruchu w połowie drogi pomiędzy ich głowami i Soren w końcu sięga po papierosa, którego dzierży Erich, co by jakoś usprawiedliwić swoje działanie.
- Biłeś się z kimś? – pyta, dopiero teraz zauważając rozciętą wargę. Młody Luth błyskawicznie wyciera krew, sączącą się po podbródku i spogląda na niego wilkiem. Marszczy gniewnie brwi, odsuwa się o krok, nie pozwalając tym samym odebrać sobie końcówki papierosa. Gasi go, zanim Soren zdążyłby zaprotestować.
- Co ci do tego? – warczy w jego stronę przez zęby. Nie jest idiotą, wie doskonale, że brat nawet w takim stanie może zauważyć oznaki właśnie stoczonego starcia. Rozcięta warga jest jedynie początkiem obrażeń; oprócz niej ma jeszcze podbite oko i sine knykcie. Sam Erich nie przejmuje się wcale swoim wyglądem, natomiast Soren wydaje się drżeć z niepokoju na myśl o jakiejkolwiek krzywdzie, która mogłaby spotkać akurat jego.
- Jestem twoim starszym bratem i…
- I to nie jest twoja sprawa – urywa, spluwając na bok. Starszy mężczyzna nie musi się nawet wysilać, by domyślić się, że ten wolałby zrobić to wprost na niego. Nie złości się, dochodząc do prostej konkluzji: najważniejsze że zdecydował się nie poniżać go w ten sposób. – Spieszę się.
Potem, bez słowa pożegnania, znika za rogiem. Soren zostaje sam na środku drogi i w osłupieniu wpatruje się w miejsce, w którym ten stał jeszcze przed sekundą. Sięga po telefon, wsuwa go do kieszeni i cofa się w stronę mieszkania. Głowa pęka mu od natłoku myśli, które kolidują ze sobą i zderzają się, tworząc prawdziwą wojnę. Potrzebuje odpoczynku od samego siebie. Chciałby wydrzeć swój umysł i położyć go na szafce nocnej obok budzika. Byleby tylko te paskudne fantazje nie wdzierały się do środka, rujnując idealny plan działania w tym życiu, które z taką sromotnością tworzył kawałek po kawałku. Mozolnie przepracowane lata zaczynały walić się niczym stare budynki, a pielęgnowane uczucia blednąć. Luth nie jest w stanie konkretnie określić, kiedy zaczął być tworzywem wyniszczonym, martwą tkanką, ale miał świadomość, że jako część pewnej całości, uniemożliwiał reszcie członków swojej rodziny poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Powinien był odejść, kiedy jeszcze miał odwagę. Teraz jest okresem zbyt późnym na jakiekolwiek działania.
Staje na dziedzińcu przed kamienicą i przygląda się wszystkiemu, jakby zardzewiała huśtawka bądź równo przystrzyżony żywopłot miały podpowiedzieć mu, jak ma się zachować. Bezradność odejmowała mu racjonalizmu i był bliski płaczu, wpatrując się w starą, zniszczoną ławkę, która ponad trzydzieści lat temu służyła jako okręt podwodny albo wóz straży pożarnej. Z wiekiem stawał się coraz bardziej sentymentalny, choć w tym wypadku to nie wspomnienia wprawiały go w podobny stan, a niemoc i nieumiejętność podjęcia decyzji.
- Soren – słyszy własne imię, szeptane z okna na poddaszu. Nie musi unosić głowy, by wiedzieć, że to Loreen, zmartwiona jego długą nieobecnością, zapewne wygląda za nim od kilku godzin. – Wracaj do domu, proszę.
Jej łagodny głos koi nerwy i szarpie je na nowo. Jest jednym z powodów, dla których nie może zostawić tej kobiety dla nikogo innego. Nie byłby w stanie zniszczyć jej z premedytacją. Kruchość niewielkich dłoni i ogromnego serca zmuszały go do pozostania w ciepłych ramionach, chociażby po to, by odwdzięczyć się podobną temperaturą i kubkiem kawy po przebudzeniu.

5 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze piszesz, każda scena jest opisana tak dokładnie, ale z lekkością... Brawo.
    Będę czytać.:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również "pochłonęłam" Twoją notkę w dosyć ładnym tempie... Nie musiałam się zatrzymywać żeby ponownie przejrzeć treść i zastanowić się nad sensem tekstu, a to bardzo ważne. Jestem ciekawa co tutaj się wydarzy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogłam oderwać się od tego rozdziału. Idealnie opisałaś stan emocjonalny Sorena, a sceny zostały przedstawione dokładnie i bez zbędnych zawiłości. Skupiłaś się na tym, co istotne i to się ceni :) czekam na ciąg dalszy, bo ciekawi mnie jak dalej potoczy się konflikt wewnętrzny Sorena.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie lubię obyczajówek i nie lubię pisania w czasie teraźniejszym, ale mimo to Twoje opowiadanie całkiem mi się spodobało. Przyjemnie się czyta.
    "Chciałby wydrzeć swój umysł i położyć go na szafce nocnej obok budzika."
    Trafne i ładne. Więcej takich zdań, proszę.
    Ale żeby nie było za słodko, przejdę do bycia czepialskim skurwielem.
    "Trzęsącą dłoń wsuwa do kieszeni starego płaszcza"
    Trzęsącą się.
    "A nawet rudym kotem, który przecież nigdy nie zwracał na niego szczególnej opieki."
    Nie zwracał uwagi/nie wymagał opieki. Typowa pomyłka spowodowana zmianą treści zdania.
    "Minuty zmieniają się w godziny, a ilość alkoholu zmniejsza się drastycznie, tak samo jak gotowość Sorena do wyjścia. Wypija zawartość butelki"
    Ta gotowość wypija?
    Pomyłek tego typu jest sporo. Masz betę? Powinna wychwycić większość z nich.
    Idę czytać dalej. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Trafiam tu zupełnie przypadkiem. Zwykle nie czytam niczego, co nie opiera się o jakiś znany mi fandom, w ogóle nigdy nie czytam blogów, które nie mają tematyki związanej z mangą lub anime. Twój jest pierwszym wyjątkiem i myślę, że był dobrym pierwszym wyjątkiem.
    Po pierwsze - kocham czas teraźniejszy. Jestem od niego uzależniona i często kiedy sama mam pisać w przeszłym, mieszam czasy i wszystko się plącze. Bo jakoś w teraźniejszym to wszystko... Jakoś ładniej brzmi, nie uważasz?
    Po drugie - to, jak piszesz, po prostu mnie ujęło. Trafiło idealnie w mój gust i tyle. Z miejsca polubiłam głównego bohatera, wczucie się w jego postać nie sprawiło mi żadnych trudności.
    To dopiero pierwszy rozdział i przede mną jeszcze parę, więc pozwól, że jak już skończę całe opowiadanie, to napiszę Ci jakieś ogólne podsumowanie moich myśli na samym końcu. Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt wielki chaos.

    OdpowiedzUsuń